"Pojawiam się i znikam" - śpiewała niegdyś Beata Kozidrak. Dokładnie tak samo dzieje się ostatnio z biuletynem informacyjnym "Moje Giżycko", który już po raz drugi w tym roku nie ukaże się zgodnie z planem. Wydawca zawiesił bowiem wydawanie miesięcznika, swoją decyzję tłumacząc pogarszającą się sytuacją epidemiczną.
Od roku 2016 biuletyn regularnie dostarczany był do kilkudziesiąciiu punktów na terenie Giżycka. Pierwszy, bardzo zaskakujący wydawniczy antrakt miał miejsce latem tego roku. Wówczas to - dokładnie 4 czerwca, jeszcze zgodnie z planem - do rąk Czytelników trafił 46. numer pisma. Kolejny 47. ukazał się dopiero w połowie wakacji, choć wtedy na rynku powinien być już dostępny 48. Wydawca (Giżyckie Centrum Kultury) nawet nie poczuł się w obowiązku poinformować społeczeństwa o powodach niespodziewanej przerwy, ograniczając się jedynie do takiego oto lakonicznego komunikatu w internecie (z którego spora grupa Czytelników - zwłaszcza osób starszych - nie korzysta):
Sierpniowe, wrześniowe i październikowe wydania periodyku ukazały się zgodnie z planem, ale już na listopadowy numer (notabene jubileuszowy pięćdziesiąty) amatorzy "Mojego Giżycka" znów nie mają co liczyć. Wydawca podjął bowiem decyzję o - jak ponownie dowiadujemy się tylko z internetu - "wstrzymaniu druku do odwołania". Oficjalny powód: aktualna sytuacja epidemiologiczna. Powód - przyznać trzeba - dość zaskakujący (przy pełnym zrozumieniu powagi sytuacji epidemicznej w kraju). Żaden z naszych lokalnych "papierowych" tytułów (ukazujących się z większą częstotliwością niż biuletyn GCK) nie skorzystał bowiem z "wolnego COVID-owego", z pewnością doskonale zdając sobie sprawę z faktu, iż taki ruch dla każdej szanującej się redakcji jest nieopłacalny na wszelkich płaszczyznach. I nie chodzi tu wyłącznie o pieniądze ("MG" jest - przypomnijmy - finansowane ze środków publicznych), ale o kolejną (drugą w ciągu zaledwie czterech miesięcy) utratę "więzi" na linii redakcja - Czytelnik i dezorientację tego ostatniego. Dla wydawcy "Mojego Giżycka" te argumenty wydają się jednak kompletnie nie istnieć. W sumie nie powinno to dziwić - wszak żaden z pracowników GCK nie miał nigdy wcześniej styczności z branżą medialno - wydawniczą. W ciągu pierwszych czterech lat istnienia "MG" rola samej placówki ograniczała się wyłącznie do figurowania w dokumentach (podpisy i pieczątki na sądowej rejestracji czy umowie z drukarnią) oraz zapewnienia raz w miesiącu pojazdu (wraz z kierowcą) do kolportażu (co też najczęściej nie było sprawą prostą). Cóż zatem taki wydawca z przypadku może wiedzieć o budowaniu relacji z Czytelnikami? Akurat tyle, by w tej kwestii lekką ręką zniszczyć wszystko, co zostało ciężko wypracowane przez cztery lata.
- Nie znamy ustaleń innych redakcji - tłumaczy Marta Dąbrowska, dyrektor GCK, która kilka tygodni temu obwołała się nową redaktor naczelną "Mojego Giżycka". - W naszej ocenie sytuacja epidemiczna rozwija się zbyt dynamicznie i w niepożądanym kierunku, przez co konieczne jest minimalizowanie ryzyka transmisji wirusa SARS-CoV-2, również w czasie procedury dystrybucji pisma. Działania w zakresie profilaktyki zakażeń są obecnie priorytetem, a decyzja została podjęta po analizie ryzyk i po wprowadzeniu nowych obostrzeń na terenie Polski. Po ustabilizowaniu się sytuacji procedura wydawnicza zostanie wznowiona.
Tyle GCK oficjalnie. Redakcja portalu zGiżycka.pl - sytuację "MG" znająca od podszewki - wyjaśnień redaktor naczelnej nie komentuje, przyjmując je do wiadomości ze szczerymi uśmiechami na twarzach.
Bogusław Zawadzki