Serialu pod tytułem "Pojawiam się i znikam" ciąg dalszy. Jak Państwo zapewne doskonale pamiętają, pod koniec października Giżyckie Centrum Kultury zawiesiło do odwołania wydawanie miesięcznika "Moje Giżycko", tłumacząc to pogarszającą się sytuacją epidemiczną. O dziwo, już w listopadzie decyzja została zmieniona i rozpoczęły się prace nad kolejnym wydaniem pisma. Czy zatem - nawiązując do słów, które latem usłyszała cała Polska - znów mamy do czynienia z "wirusem w odwrocie"?

Na początek kilka faktów z kalendarza. Rok 2020 - po czterech latach współpracy z łomżyńską drukarnią "Top Druk" GCK dwukrotnie w ciągu zaledwie pięciu miesięcy nie wywiązuje się z umowy, zakładającej wydanie jedenastu numerów biuletynu "Moje Giżycko" (sytuacja z drukarnią jest podobno unormowana). W październiku tego roku wydawca z ul. Konarskiego - zasłaniając się (a jakże!) "rozwijającą się dynamicznie i w niepożądanym kierunku pandemią" - niespodziewanie informuje w internecie o wstrzymaniu druku miesięcznika do odwołania. 28 października dyrektor Giżyckiego Centrum Kultury Marta Dąbrowska (nowa samozwańcza redaktor naczelna) w pięknych "okrągłych" słowach tłumaczy, że "konieczne jest minimalizowanie ryzyka transmisji wirusa SARS CoV-2, również w czasie procedury dystrybucji pisma. Działania w zakresie profilaktyki zakażeń są obecnie priorytetem, a decyzja została podjęta po analizie ryzyk i po wprowadzeniu nowych obostrzeń na terenie Polski. Po ustabilizowaniu się sytuacji procedura wydawnicza zostanie wznowiona". Ładnie napisane, nieprawdaż? Na odległość czuć pióro fachowca.

Nadchodzi listopad. O sytuacji epidemicznej w kraju można powiedzieć dużo, ale na pewno nie to, że się stabilizuje - Ministerstwo Zdrowia notuje bowiem dziennie średnio kilkanaście tysięcy zakażeń i kilkaset zgonów (jedne z najwyższych wartości w Europie). Coraz gorsze statystyki (dużo bardziej niepokojące niż w październiku, gdy przerwano produkcję biuletynu) nie przeszkadzają już jednak redaktor naczelnej Dąbrowskiej w zapaleniu zielonego światła dla prac nad kolejnym numerem miesięcznika. Jak widać zdaniem szefowej GCK w ciągu niespełna miesiąca sytuacja epidemiczna najwyraźniej się ustabilizowała. A może jednak to wcale nie duża dynamika pandemii (jak twierdziła pani wydawco -naczelna) była powodem październikowej decyzji o przerwaniu cyklu wydawniczego? Tego nie wiemy, ale różnie ludzie "na mieście" mówią.

Kilka tygodni temu pisząc o zawieszeniu druku pisma pytaliśmy retorycznie, na jak długo ono znika. Tym razem wypadałoby chyba zapytać, na jak długo się pojawia, choć zdajemy sobie sprawę, że w Giżyckim Centrum Kultury absolutnie nikt odpowiedzi na to pytanie nie zna. Żałosny "serial" trwa, a śledząc wnikliwie wydarzenia "na planie" można odnieść wrażenie, że "reżyser" i jego ekipa od pewnego czasu totalnie błądzą we mgle. Najbardziej szkoda, oczywiście, robionych w "bambuko" zdezorientowanych "widzów", którzy od pół roku nie mają pojęcia, kiedy (lub czy w ogóle) będą mogli obejrzeć kolejny "odcinek". Może więc czas najwyższy na męską decyzję "producenta" (nie mylić z "reżyserem") o ostatnim klapsie?

Bogusław Zawadzki