Otrzymaliśmy list. List ważny, z dramatycznym wołaniem o pomoc dla setek zwierząt - konkretnie dla lokatorów Kociętnika, od sześciu lat opiekującego się bezdomnymi Mruczkami znad Niegocina. Problem jest palący, a nikt nie opowie o nim lepiej niż prezes Giżyckiego Stowarzyszenia BRAT KOT Maria Borkowska. Oto pismo Pani Prezes do naszej redakcji. 

Ja wiem, że Białoruś, że LGBT, że Covid... Ale są też najbliżej nas nasze małe ojczyzny, a w nich sprawy, które bolą. Dla mnie taką naszą giżycką sprawą jest los bezdomnych zwierząt. Zły los psów ze schroniska, który właśnie karta po karcie poznajemy. A teraz jeszcze smutna przyszłość kotów. Sześcioletnie doświadczenie Kociętnika niebawem zostanie zmarnowane, jeśli Miasto nie przyjdzie z pomocą. Lub inaczej - jeśli nie weźmie odpowiedzialności za to, co na mocy ustawy o ochronie zwierząt jest zadaniem własnym gminy. Polskie miasta tej wielkości co Giżycko zazwyczaj starają się mieć porządne schroniska przyjmujące koty i psy. Ambicją władz i zwierzolubów jest organizować dobre schroniska, gdzie zwierzęta żyją w komforcie i szybko znajdują stałe domy. To nie fanaberia. To element naszej kultury, naszego szacunku dla braci mniejszych i dla naszego środowiska. To także pewnie ważna miara naszego człowieczeństwa.

Przez sześć lat Giżyckie Stowarzyszenie BRAT KOT realizowało program "Kociętnik", z ogromnym wysiłkiem zbierając fundusze. Miasto nas nie rozpieszczało. Co roku z duszą na ramieniu startowaliśmy do konkursu grantowego, żeby zdobyć środki na zatrudnienie jednego opiekuna zwierząt. Przez szereg kolejnych lat, aż do roku 2019, musieliśmy miesiącami prosić i negocjować pokrycie przez Ratusz rachunków za leczenie bezdomnych giżyckich kotów, które pielęgnowaliśmy. A co, gdybyśmy nie wygrali tego grantu? A co, gdyby za leczenie nie zapłacono? Ileż to razy byliśmy między Urzędem a weterynarzami jak między młotem a kowadłem... Rok 2020 pokazał, że ta konstrukcja jest po prostu kiepska. BRAT KOT jest organizacją pożytku publicznego (OPP) i nie istnieją żadne racjonalne powody, by Miasto powierzając organizacji wykonanie zadania własnego nie przekazało na to niezbędnych środków. Po ludzku, od początku roku, bez żadnych konkursów grantowych czy przetargów. Przepisy prawa w pelni na to pozwalają. BRAT KOT oczywiście może się posiłkować zbiórką publiczną czy angażować własne składki. Ale środki na minimum opieki, czyli dwa etaty, na leczenie, szczepienie, sterylizowanie i wykarmienie zwierząt (które wciąż stanowią własność miasta!) powinien mieć zapewnione.

Powierzenie zadania organizacji pozarządowej bardzo się Miastu opłaca. Organizacja przyciąga wolontariuszy - a Miasto musiałoby zapłacić kolejnym kilku pracownikom. W 2019 roku 27 wolontariuszy wykonało prace warte 107 tysięcy złotych (wyliczone po przeważnie najniższej stawce). BRAT KOT pokrył z grantów zewnętrznych i z dobroczynności drugi etat, karmę, czynsz, księgowość, opał, transport, środki czystości, zakupy, naprawy itp. I dołożył do kosztów sterylizacji, bo kartek z Miasta zabrakło. Przy środkach pozyskanych przez BRATA KOTA m.in. od mieszkańców i przy wkładzie wolontariuszy doroczna dotacja Miasta wypada bladziutko. A przecież mieszkańcy płacą podatki i chcą, by m.in. ochronę zwierząt Miasto właściwie zorganizowało. A nie zrzucać się na ten cel powtórnie.

W obliczu katastrofy, jaką sprowadził na Kociętnik opisany system, ożeniony w tym roku z Covidem i brakiem zewnętrznych grantów, Zarząd BRATA KOTA wniósł w lipcu do Rady Miejskiej petycję o uratowanie Programu Kociętnik w tym roku i zmianę w finansowaniu tego zadania od roku przyszłego. Petycję rozpatrywać będzie w przyszłym tygodniu Komisja Skarg, Wniosków i Petycji RM. W rękach radnych spoczywa teraz przyszłość giżyckiej ochrony bezdomnych zwierząt.

Za kilka dni w naszej ewidencji pojawi sie bezdomny kot z numerem 1000. Taka jest skala potrzeb. A nie świętowaliśmy jeszcze szóstych urodzin Kociętnika...

Maria Borkowska

prezes Giżyckiego Stowarzyszenia BRAT KOT