"To było wspaniałe widowisko i prawdziwe kolarskie święto dla całych rodzin" - czytamy w relacji na stronie organizatora "Bitwy o Twierdzę Boyen", czyli piątego etapu cyklu letnich wyścigów Milko Mazury MTB. "Szkoda, że te całe rodziny nie mogły w tym święcie normalnie uczestniczyć" - ripostują niektórzy zawodnicy i ich najbliżsi. O co chodzi? Jak zwykle - o pieniądze.

A konkretnie o 15 złotych. Tyle bowiem - zgodnie z cennikiem Giżyckiego Centrum Kultury, które zarządza twierdzą Boyen - kosztuje w sezonie letnim bilet wstępu na teren XIX-wiecznej fortyfikacji (no, chyba że jest się posiadaczem Giżyckiej Karty Mieszkańca - wtedy znacznie taniej). I tyle właśnie musiał zapłacić każdy, kto w ostatni sierpniowy weekend chciał obejrzeć zmagania cyklistów - nawet jeśli nie miał w planach zwiedzania zabytkowego obiektu (a właśnie za to pobiera się te 15 złotówek). Niewielka część zaskoczonych sytuacją ludzi pokornie sięgnęła do portfeli, ale byli i tacy, którzy "opłacie kibicowskiej" powiedzieli stanowcze "nie!".

- Ludzie, to jest kolarstwo, na to nikt na całym świecie nie sprzedaje biletów, chyba że na halowe zawody torowców. Dlaczego u nas zawsze wszystko musi stać na głowie? Dla kogo jest impreza, w której kolarzom kibicują sami kolarze? - rozkłada ręce zdumiony zawodnik z Giżycka. Jego równie zbulwersowany całą sytuacją brat zrezygnował z kibicowania na trasie. "Przyszedłem na wyścig, a nie na zwiedzanie twierdzy, nie będę płacił" - mówi, dodając, że przed imprezą nikt nigdzie nie informował o jakiejkolwiek odpłatności. Sprawdziliśmy. Faktycznie, w zapowiedziach organizatora imprezy, a także na stronach internetowych zarządcy obiektu i Urzędu Miejskiego takiej informacji nie znaleźliśmy.

- Cała ta farsa przypomina jakieś pseudozaproszenie na urodziny w restauracji - uśmiecha się inny nasz rozmówca. - Proszę sobie wyobrazić, że przychodzi pan do lokalu z prezentem dla jubilata, ale okazuje się, że aby mieć okazję do wzniesienia urodzinonowego toastu, musi pan jeszcze zapłacić za wejście do restauracji. Absurd!

Burmistrz Giżycka Wojciech Iwaszkiewicz nie postrzega całej sytuacji w kategorii problemu. Podkreśla, że opłaty nie były związane z wyścigiem, ale z samym wejściem na obiekt, a to już reguluje zarządzenie Dyrektora Giżyckiego Centrum Kultury. Szef Urzędu Miejskiego zwraca uwagę na fakt, iż ewentualne odstąpienie od biletowanego wstępu w ciągu dwóch dni oznaczałoby dla GCK znaczące straty finansowe. Złotym środkiem w tej sytuacji mógłby być zapis w umowie użyczenia obiektu, traktujący o ewentualnej rekompensacie ze strony organizatora imprezy (tak było podczas "Runmageddonu" cztery lata temu), ale wszystko wskazuje na to, że taki punkt w umowietym razem się nie znalazł.

Po niedzielnym wyścigu wysłaliśmy do organizatora zawodów - Stowarzyszenia Luz Grupa - pytania z prośbą o wyjaśnienie kilku kwestii. W sytuacji, gdy liczba zawodników miażdżąco przewyższała liczbę kibiców (a chyba nie o taką promocję chodziło), interesowała nas między innymi kwestia satysfakcji organizatorów, partnerów (w tym Miasta Giżycka) i sponsorów. Na razie wszystkie nasze pytania pozostały bez odpowiedzi.

Bogusław Zawadzki