Maszyny do popcornu zastąpiły pojemniki z płynem do dezynfekcji, a maseczki stały się równie niezbędne, co bilety wstępu. Kinowe realia w czasach pandemii znacząco odbiegają od normy, jaką był beztroski i niczym nieskrępowany seans przed wielkim ekranem. Publiczność po otwarciu kin nie ruszyła tłumnie do kas i wiele wskazuje na to, że udekorowana w „szachownicę” widownia jeszcze długo nie zapełni się wszystkimi figurami.
Pandemiczna przerwa w działalności kin przypominała atakujący znienacka blok reklamowy, który pojawia się w najmniej odpowiednim momencie polsatowskiego megahitu. Trzeba go przetrwać, przeczekać, wykorzystać na zaparzenie herbaty czy wizytę w toalecie. Lecz długo wyczekiwany powrót do seansu nie przypomina już tego, co znaliśmy do tej pory. Cuchnącymi od środka dezynfekującego rękoma zakładamy maseczkę. Sąsiadujące miejsca pustoszeją. Repertuar kinowy kurczy się do rozmiarów ziarenka popcornu. Taki jest rok 2020.
A taki był rok 1994. Kilkuletni chłopiec pierwszy raz przekracza próg „Fali”, kurczowo ściskając bilet na „Flinstonów”. Podekscytowanie kinowym debiutem miesza się z niepewnością, ciekawość z lekką bojaźnią przed ogromną, zaciemnioną salą, którą wypełnia blask wielkiego ekranu i głośny dźwięk z głośników. Ten i tak nie jest w stanie zagłuszyć skrzypienia niewygodnych, odartych już foteli dawnej „Fali”. Błogi uśmiech po końcowych napisach rekompensuje jednak każdą niedogodność.
Dziś, podobnie jak ten bojaźliwy kilkulatek, odkrywamy kino na nowo. Wyliczamy wymagany dystans przy kasach, szukamy miejsc do dezynfekcji, uczymy się oddechu w maseczce przed wielkim ekranem. Obostrzenia już raczej nie dziwią, lecz nadal trudno się do nich przystosować. Szczególnie, gdy odwiedzamy miejsce, które dotąd kojarzyło się z rozrywką, wolnym czasem, beztroską. Miejsce, w którym obowiązywały proste zasady: nie rozmawiaj podczas filmu i nie świeć telefonem.
Musimy na nowo nauczyć się czerpania przyjemności z kina. To jednak wymaga czasu i filmowych premier. Tych na horyzoncie nie widać. Pandemia odstrasza dystrybutorów i producentów, którzy masowo opóźniają debiuty wielkich widowisk. Nawet agent Jej Królewskiej Mości jest bezradny w starciu z koronawirusem. Ewentualna druga fala zakażeń (choć przy obecnych statystykach nie ma raczej sensu liczyć fal, skoro cały czas mamy przypływ) może spowodować, że w tym roku nie doczekamy się żadnej głośnej premiery. To najczarniejszy, ale i całkiem realny scenariusz.
W bodaj najpiękniejszym filmie opowiadającym o pasji do kina – „Cinema Paradiso” – małe, kameralne kino po całkowitym spaleniu udało się odbudować. Pozostaje mieć nadzieję, że na zgliszczach pandemii kino narodzi się na nowo, a wspólne wyjście na film przestanie kojarzyć się z wizytą u lekarza.
Tomasz Zacharczuk