Obrady zdalne to niewątpliwe ułatwienie w czasach pandemii, ale i temu rozwiązaniu daleko jeszcze do doskonałości. Mogliśmy się o tym przekonać podczas poniedziałkowej sesji Rady Miejskiej, która zwołana w trybie nadzwyczajnym obfitowała faktycznie w dość nadzwyczajne wydarzenia. Z niemałymi problemami radni uchwalili jednak sposób finansowania lokalnego sportu.

O ile w internecie o styczniowym posiedzeniu można było przeczytać kilka dni wcześniej, o tyle już możliwość zapoznania się z projektami uchwał w Biuletynie Informacji Publicznej pojawiła się bardzo późno, bo wyjątkowo dopiero w dniu obrad. Sesji na żywo obejrzeć też nie można było, czemu winne okazały się jakieś problemy z nadawaniem. Tak zwana złośliwość rzeczy martwych odegrała kluczową rolę także podczas samego posiedzenia. Tym razem za sprawą radnej Jadwigi Mistery, która - jak twierdziła - od początku sesji miała kłopoty z nawiązaniem połączenia internetowego, przez co straciła szansę na wyrażenie swoich opinii w kluczowych głosowaniach (w tym dotyczących wspomnianego na wstępie finansowania sportu w mieście). Problemy te radna próbowała zgłosić przewodniczącemu Rady Robertowi Kempie, w trakcie obrad dzwoniąc do niego i pisząc na jego prywatnym profilu. Jej głos został jednak usłyszany dopiero po jednym z głosowań, które zakończyło się niekoniecznie po myśli autorów rozpatrywanego projektu uchwały "sportowej". Powstało ogromne zamieszanie, przewodniczący Kempa niespodziewanie zaproponował reasumpcję głosowania (co, oczywiście, spotkało się z protestem opozycji), potem ogłoszono przerwę i poproszono o opinię radcę prawnego - słowem: działo się, oj działo! Ostatecznie radnej Misterze udało się dołączyć do głosujących i wziąć udział w najważniejszym w tym dniu głosowaniu. Od początku budząca kontrowersje uchwała w sprawie określenia warunków i trybu finansowania rozwoju sportu (pod koniec grudnia zdjęta z obrad po dyskusji) została przyjęta przez Radę Miejską.

Słów kilka o tejże uchwale. Zakłada ona wsparcie Miasta w postaci dotacji celowej dla klubów reprezentujących tzw. dyscypliny u nas wiodące, czyli piłkę nożną, żeglarstwo i pływanie. To ostatnie dodano dopiero na sesji (po wniosku radnej Małgorzaty Czopińskiej) i było to - zdaniem wielu osób - działanie wielce nieprzemyślane. Nie brak bowiem opinii, że w uchwale jako dyscyplina wiodąca zamiast pływania powinna znaleźć się siatkówka. To przecież na parkiecie doczekaliśmy się dwojga reprezentantów Polski seniorów (Jakub Kochanowski i Monika Fedusio), a nasze młode siatkarki co roku stanowią o sile kadr wojewódzkich (obecnie takich zawodniczek jest 9). No cóż, radni zdecydowali inaczej. Niezwykle istotny w uchwale jest zapis, iż "w danej dyscyplinie dotację celową może otrzymać tylko jeden klub" (czyli razem trzy kluby). Każdy, kto choć odrobinę orientuje się w giżyckim sporcie (a delikatnie rzecz ujmując - w naszej Radzie Miejskiej takie osoby można pewnie policzyć na palcach jednej ręki), wie, że ten przepis może spowodować (i pewnie spowoduje) niepotrzebne tarcia w i tak skłóconym środowisku sportowym. To szable (by nie powiedzieć: noże) wręczone przez radnych klubom konkurującym ze sobą w danej dyscyplinie. Nikt wszak nie zgodzi się na uznanie za "mniej zasłużonego" - nawet jeśli będzie miał szansę na zdobycie większej niż dotychczas dotacji w ramach tzw. grantów, a o te w dalszym ciągu będą mogły ubiegać się wszystkie giżyckie kluby (z wyjątkiem tych trzech ujętych przy dotacji celowej).

W całej tej sprawie jest mnóstwo niejasności i niedomówień. Wiadomo tylko tyle, że wspomniana dotacja celowa powstanie wskutek przesunięcia środków z puli Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Jaka będzie jej wysokość i jak będzie wyglądał podział na trzy kluby? - na te pytania podczas poniedziałkowej sesji władze Giżycka nie potrafiły jeszcze odpowiedzieć.

Bogusław Zawadzki