"Moim centrum życiowym jest miasto Giżycko, tu żyję, tu planuję mieszkać i żyć" - twierdzi radny Łukasz Zakrzewski. Zgoła odmiennego zdania była Prokuratura Okręgowa w Olsztynie, według której "zgromadzony dotychczas materiał dowodowy prowadzi do wniosku, iż Łukasz Zakrzewski faktycznie nie zamieszkuje w Giżycku". W przedświąteczną środę większość członków Rady Miejskiej zaufała organom ścigania, podejmując uchwałę o wygaszeniu mandatu radnego.
Miejsce zamieszkania Łukasza Zakrzewskiego to temat, który pojawił się już w roku 2014, bo właśnie wtedy rzeczony radny po raz pierwszy uzyskał prawo zasiadania w Radzie Miejskiej. Przez dziewięć lat nikt nie potrafił jednak udowodnić, że Zakrzewski mieszka w Olsztynie, w Giżycku jedynie bywa, przez co od lat łamie przepisy wyborcze. Zgodnie z tymi ostatnimi radny musi bowiem na stałe mieszkać na terenie gminy, w której społeczeństwo obdarzyło go zaufaniem. To, że w przypadku radnego Zakrzewskiego tak nie jest, było przez lata tajemnicą poliszynela. Po słynnej zakończonej fiaskiem akcji z próbą odwołania innego radnego Piotra Andruszkiewicza, któremu już w 2016 roku zarzucano, iż na co dzień mieszka w Warszawie, nie było jednak chętnych (lub jak kto woli: odważnych), którzy poświęciliby czas na podrążenie w temacie. Uczyniła to więc olsztyńska Prokuratura Okręgowa wszczynając postępowanie w sprawie "wyłudzenia poświadczenia nieprawdy przez podanie nieprawdziwych danych odnośnie miejsca zamieszkania do rejestru wyborców PKW przez Łukasza Zakrzewskiego i uzyskania w ten sposób biernego prawa wyborczego w wyborach".
Ostatecznie prokurator nie doszukał się znamion przestępstwa i postępowanie umorzył, przy czym na jaw wyszło kilka ciekawych faktów. Ot, choćby takich, że sąsiedzi z bloku w Giżycku, w którym - zdaniem Łukasza Zakrzewskiego - mieszka on razem z bratem, nie kojarzyli go, w przeciwieństwie do sąsiadów w Olsztynie, którzy wskazywali, iż zamieszkuje on w ich bloku razem z żoną i kilkuletnim synem. Niekorzystne dla Zakrzewskiego okazało się także oświadczenie operatora sieci telekomunikacyjnej. Z danych wynika, iż giżyckie logowania telefonu komórkowego, z którego korzysta radny, miały miejsce tylko 1-2 razy w miesiącu. Te i inne informacje z Prokuratury Okręgowej w Olsztynie kilka tygodni temu otrzymali giżyccy radni. Podczas sesji, która miała miejsce 5 kwietnia, w porządku obrad pojawił się projekt uchwały w sprawie wygaszenia mandatu radnego. Nim jednak podjęto decyzję, głos zabrał Łukasz Zakrzewski, który odczytał oświadczenie.
- Kończy się dziś polowanie na czarownice, 32-miesięczny festiwal farsy i nieudolności podwójnych standardów, ordynarna zemsta polityczna na przedstawicielu opozycji, głośno mówiącym o patologii środowiska politycznego burmistrza - grzmiał autor oświadczenia przez kilkanaście minut, utrzymując, iż "jego centrum aktywności życiowej jest miasto Giżycko", gdzie " żyje, planuje mieszkać i żyć" i gdzie wiążą go "wszelkie sprawy urzędowo - podatkowo - edukacyjno - hobbystyczne". Na koniec Łukasz Zakrzewski dodał: "Nigdzie poza Giżyckiem nie budowałem i nie planuję budować innego ośrodka moich życiowych interesów".
Reakcja większości radnych na oświadczenie była jednomyślna. Zakrzewskiego starali się bronić jedynie jego koledzy z klubu "Aktywne Giżycko", twierdząc, iż płaci on cenę za uczciwość, bo nie głosuje tak jak radni ze środowiska burmistrza. Słowa te wywołały jednak tylko szerokie uśmiechy na twarzach innych rajców.
- Mam nadzieję, Łukaszu, że kiedyś wyrwiesz się ze szponów kłamstwa - stwierdził radny Paweł Grzeszczak, któremu wtórował m.in. wiceprzewodniczący Rady Jan Sekta. Współpracę z Zakrzewskim nazwał on "koszmarem", a samego radnego określił mianem "mistrza, wirtuoza podwójnych standardów". Jak głos rozsądku zabrzmiały słowa radnej Małgorzaty Czopińskiej, która przyznała, że chociaż ceni Zakrzewskiego za "aktywność, pracowitość i dochodzenie do celu", po zapoznaniu się z dokumentacją olsztyńskiej Prokuratury Okręgowej nie ma wątpliwości, iż wniosek o wygaszenie mandatu jest słuszny. Na zbędną dyplomację nie siliła się za to radna Halina Sarul.
- Czuję się oszukana, bo przez tyle miesięcy, a nawet lat zajmował Pan bezprawnie miejsce w tej Radzie - zwróciła się ona do Łukasza Zakrzewskiego. - I pewnie wszyscy mieszkańcy czują się oszukani tak jak ja. Siedząc i patrząc na napis "Pro publico bono" Pan go zniekształcił, zohydził i przetworzył na "Pro portfelum meum".
W tej sytuacji głosowanie wydawało się jedynie formalnością. I było. Za wygaszeniem mandatu Łukasza Zakrzewskiego opowiedziało się 12 radnych, przeciw - 2, jedna osoba wstrzymała się od głosu, a 4 nie wzięły udziału w głosowaniu. "Wygaszonemu" radnemu przysługuje prawo wniesienia skargi do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.