"Darek, oddychaj! Słyszysz? Nie umieraj! O Jezu, ludzie, ratujcie go!!!" - rozpaczliwe krzyki młodej kobiety zmąciły spokój słonecznego niedzielnego popołudnia. Przed sklepem w centrum Giżycka niemal natychmiast uformowała się grupka ciekawskich, zwabionych perspektywą niezdrowej sensacji.
- Bohater? Ja? Przestań! - giżycczanin Tomasz Kubkowski był jednym z trzech osób, które nie bacząc na nic przedarły się przez tłumek gapiów i rozpoczęły reanimację leżącego na sklepowej podłodze mężczyzny. "Stał w kolejce i nagle się osunął" - relacjonowała jakaś pani po sześćdziesiątce. W tym czasie dużo młodsza kobieta bezskutecznie starała się uspokoić odchodzącą od zmysłów żonę reanimowanego. Ktoś zadzwonił po karetkę. Raz, po kilku minutach drugi raz. Każda sekunda walki o życie mężczyzny wydawała się wiecznością.
- Nie było z nim żadnego kontaktu, nie oddychał - opowiada Tomasz Kubkowski. - Dwaj panowie non stop wykonywali masaż serca, ja wdmuchiwałem powietrze do płuc. Nie było to łatwe, bo szczęki chorego były początkowo bardzo mocno zaciśnięte, a język znajdował się w położeniu, które utrudniało jakiekolwiek działanie. Po kilku minutach zacząłem wyczuwać słaby puls na szyi mężczyzny, ale nadal był on nieprzytomny.
Wysiadających z karetki ratowników powitały ironiczne okrzyki gapiów ("Wolniej nie możecie?", "Z Warszawy was przysłali?", "Może wam jeszcze kawkę podać?"). Medycy przejęli pacjenta, podłączając go do specjalistycznej aparatury. Jeden z mężczyzn, którzy reanimowali nieprzytomnego, teraz tarasował wejście do sklepu, powstrzymując zrozpaczoną żonę chorego, usiłującą dostać się do środka . "Macie go?" - co rusz pytał ratowników, najpierw przez szybę, potem uchylając drzwi. "Jest, żyje!" - powiedział wreszcie z malującą się na twarzy ulgą.
Pacjent został przewieziony do szpitala. "Widzimy się za kilka minut, tak?" - żona Pana Dariusza, już dużo spokojniejsza, towarzyszyła mężowi w drodze do karetki. Odpowiedział jej uśmiechem i gestem kciuka w górę. Tym razem skończyło się szczęśliwie (człowiek żyje, choć wiemy już, że czeka go długotrwałe leczenie i walka o powrót do pełnego zdrowia), bo w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu znaleźli się odpowiedni ludzie. Ktoś kiedyś powiedział, że ręce zwykłych ludzi są lepsze niż dłonie bohaterów, ktoś inny dodał, że o bohaterstwie człowieka nie świadczą kawałki mosiądzu na kolorowych wstążeczkach.
- Nie nazywajcie mnie bohaterem, bo nim nie jestem - mówi skromnie Tomasz Kubkowski, przyznając, iż po raz pierwszy w życiu udzielał pierwszej pomocy. - Jestem natomiast pewien, że tak samo mówią panowie, którzy razem ze mną walczyli o zdrowie Pana Darka. Najważniejsze, że była to skuteczna walka
Ps. Imię pacjenta zostało zmienione.