Mam rosnącą obawę, że nie nauczył nas niczego nowego. Może jedynie wyostrzył postawy. Z jednej strony pokazał heroizm i gotowość do wzajemnej pomocy, z drugiej pozwolił wypłynąć najgorszym cechom: małości, nielojalności, egoizmowi. Pokazał nam też rosnące rozwarstwienie między rodakami ufającymi nauce i postępującymi racjonalnie, a tymi, co profesjonalistów w czambuł lekceważą, na czarne mówią białe, zaprzeczają istnieniu zagrożenia i lekkomyślnie narażają innych na chorobę i śmierć. Dla tych drugich istne eldorado stworzyły teorie spiskowe o konstruowaniu szczepionek z mikroczipami, by cały świat zniewolić...

Wirus zmusił władze do ujawnienia, w jakim stanie są finanse publiczne, a uczynił to nie wprost. Dostrzegli to wszyscy ci, którzy usiłowali skorzystać z pomocy od państwa, dumnie nazywanej "tarczą". Konia z rzędem temu, kto przebrnął przez zagmatwane arkusze wniosków o dotacje. Tak skonstruowane, że właściwie niemożliwe do złożenia. Okazało się na szczęście, że w małych ojczyznach ludziom jest do siebie blisko. Pomoc sąsiedzka, troska: jak wam się żyje? Czy wam czego nie brak? Czy w czymś pomóc? - rozdzwoniły się telefony i realna codzienna pomoc znalazła swoje strumienie. Powiedział nam więc wirus: "Chrońcie się sami, pomagajcie bliskim, sąsiadom, zbiórki róbcie na ratowanie największej biedy. Liczcie na siebie w miasteczkach, dzielnicach, domach". Epidemia w pierwszych miesiącach oszczędzała Mazury i Warmię, jeśli wierzyć statystykom. Ale i im dowierzać trudno, bo wirus jest podstępny, z pozornie zdrowego dziecka może wskoczyć na dziadka, a ten umrze o wiele za wcześnie... Nauczył nas więc wirus ostrożności wyrażającej się w fizycznym dystansie, bo jej brak może mieć wymiar ostateczny. Zanim się pandemia skończy, nauczymy się też zapewne cierpliwości. I to może być największa lekcja dla rozgorączkowanych polityką głów.

Maria Borkowska